sobota, 22 maja 2021

Krok za krokiem do celu

 Po prawie miesięcznej przerwie i kolejnych odwołanych zawodach pojawiła się szansa, że tym razem wszystko dojdzie do skutków. Wiadomo w Mieście Cudów czyli Bardzie Śląskim wszystko jest możliwe.


I tak też się wydarzyło i ponad 300 zawodników zmierzyło się z podbiegami i zbiegami Gór Bardzkich na dystansach 21, 12 i 5 km. Dla każdego coś miłego.  Ja oczywiście wybrałam dystans 21km wciąż wierząc w sukces projektu #21x21w2021.

W przyjaznej i radosnej atmosferze, w mroźny sobotni poranek, odebrałam pakiet. Dzięki super organizacji, każdy zawodnik miał wskazany czas na odebranie pakietu. Bez kolejek i ścisku,  w reżimie sanitarnym wszyscy mieli szansę pobrać swój numer startowy. Również start poszczególnych dystansów odbywał się w  25 osobowych falach. Ja wystartowałam w pierwszej grupie.


Profil trasy jasny – 10 km pod górę a potem to już z górki. Góry Bardzkie okazały się idealnym miejscem do biegania. Podbiegi szerokimi drogami leśnymi o średnim nachyleniu, beż trudności technicznych. Do tego dobrze oznakowana trasa, przebijające się przez chmury słoneczko i temperatura ok 10 stopni. No wprost idealnie. Organizator przygotował 3 punkty odżywcze na dystansie półmaratońskim. Wszystko co biegacz potrzebuje 😊

 Zmagania zgodnie z profilem rozpoczęły się nieustannym i ciągłym podbiegiem. Nie przepadam za taką trasą. Wolę podchodzić pod ostre wzniesienia i zbiegać w dół. A tu niby nie ostro w górę ale wciąż metr za metrem wyżej. Mimo mojej zasady, że pod górę nie biegam – podczas tego startu spróbowałam zawalczyć. Wolno ale z zawziętością pięłam się w górę odliczając kolejne kilometry.

I nie wiadomo kiedy, nagle się rozejrzałam i byłam już na górze. Był czas na chwilkę poobcowania z przyrodą i widokami, tym bardziej, że zza chmur wyszło słoneczko i widoczność też uległa poprawie. 

Kolejne kilometry minęły błyskawicznie. Właściwie ciągły zbieg, z krótkimi płaskimi odcinkami. Cały ten odcinek przebiegłam wspólnie z poznanym na trasie biegaczem, który skutecznie mnie zagadywał. I w ten sposób, nagle, zupełnie niespodziewanie pojawiła się meta.


A potem już klasyka za którą tak tęskniłam. Medal na mecie a nie w pakiecie. Wręczony przez uśmiechniętego i cudownie radosnego organizatora całego tego zamieszania.  Posiłek regeneracyjny na talerz, zjedzony przy ławach na świeżym powietrzu a nie w aucie. Do tego kilka spotkań z biegaczami nie widzianymi od dawna. To się nazywa cudowna sobota w mieście cudów




Dziękuję że zatrzymaliście się na chwilę na przedmieściach

Dorota







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Serdecznie dziękuję za odwiedziny.
Z przyjemnością poznam Twoją opinie, uwagi, komentarze
Pozdrawiam