piątek, 26 marca 2021

Do 3 a nie do 21 razy sztuka 😊

Zapraszam na krótką relację ze świetnie zorganizowanego przez Biegiwlkp.pl półmaratonu Łękno.

Z przyjemnością i niezłą prędkością w niedzielę pokonałam tam dystans półmaratonu. Ale po kolei.

 Poszukując kolejnych biegów do wyzwania #21x21w2021 przeglądam aktywnie internet i szukam małych lokalnych biegów. W takich jest większa szansa, że się realnie odbędą. I tak trafiłam na półmaraton Łękno. Po zapisach jednak nie poszło gładko bo bieg został przeniesiony z powodu covid. Termin pokrywał się z innym zaplanowanym biegiem. Uczestnictwo bez problemu odwołałam i… okazało się, że jednak tamten bieg się nie odbędzie. No to zapisałam się ponownie, namówiłam koleżankę na to wariactw  i mocno zacisnęłam kciuki.

I nadszedł dzień startu i ruszyłyśmy do Łękna. Tu przyznam się bez bicia, że pojęcia nie miałam gdzie to jest a sprawdzałam tylko czas dojazdu. Bez problemów dojechałyśmy, odebrałyśmy pakiet, pożartowałyśmy na temat oznaczenia trasy i… bez kolejki do damskiego wc (w przeciwieństwie do męskiego), po rozgrzewce byłyśmy gotowe. Start był otwarty przez 30min. Przodem puściłyśmy szybkich biegaczy i zaczęła się zabawa.

 Trasa leśna, momentami piaszczysta, z niewielkimi wzniesieniami i bardzo urokliwa. Świetnie oznaczona, z punktem odżywczym na mniej więcej 5 i 10 i 15 km. Do 10 km, czyli pierwszą pętlę przebiegłyśmy razem. Na 10 km złapałam tylko izo i leciałam dalej. Obejrzałam się za siebie i było pusto. Koleżanka zniknęła. Spojrzałam na zegarek, patrzę a tam dobre tempo. Na granicy mojej asfaltowej życiówki mimo trudniejszego podłoża. Coś tam się w głowie zaczęło kluć.

 Teraz już w głowie wizualizowałam kolejne kilometry, gdzie ten piach, gdzie pomarańcza na 15km no i uśmiech dla fotografa na 17km. Co tam życiówki uśmiech musi być i radość z biegania. Ostatnie kilometry trasy  to górki pagórki i groble między dwoma jeziorami. Cudne otoczenie. Na 20 km wiedziałam że trochę mi zabrakło. Ale co tam ogień w nogi i … minęłam biegacza który był moim nieświadomym zającem przez wszystkie km. Ostatni zakręt,  meta!!!! 2 min gorzej niż życiówka. A ja mega zadowolona. Nie planowałam tak mocnego startu ale widać zimowe treningi w kopnym śniegu pomogły na piaski. Medal w garści. I to już trzeci! No dobra do końca drogi jeszcze brakuje 18 ale to przecież ta droga jest najpiękniejsza.

Do mety dotarła też Gosia i po chwili oddechu stwierdziłyśmy, że nalży nam się regeneracja a aż żal nie skorzystać z tak pięknego jeziora. No to siup do wody. I znowu organizatorzy spisali się na medal. Na biegaczy czekało ognisko, kiełbaski, ciasteczka i ciepła herbata. Wykąpane, najedzone i szczęśliwe najchętniej udałybyśmy się na drzemkę no ale czas było wracać do domu.

Dziękuję że zatrzymaliście się na chwilę na przedmieściach
Dorota


piątek, 19 marca 2021

Zimowe bieganie do mety

 

Sezon startów w pierwszych dwóch miesiącach roku nie był obfity w wydarzenia. Szukając alternatywy postanowiłam po raz pierwszy wziąć udział w zawodach w biegach… narciarskich. Wybór padł na kultową imprezę z wieloletnią tradycją – Bieg Piastów. 

Z uwagi na sytuację pandemiczną również tegoroczny Bieg Piastów odbył się w zmienionej formule. Bez startu wspólnego, przez trzy kolejne weekendy ale z pomiarem czasu i medalem. Dla mnie to akurat był plus. Jako świeżak miałam obawy przed startem w tłumie narciarzy. Tegoroczna edycja była szansą na spróbowanie swoich sił w komfortowych warunkach.

Zawody w biegach narciarskich swoją atmosferą bardzo przypominają tą znaną z zawodów biegowych. Dzień startowy rozpoczęłam od pobudki o nieludzkiej porze, 2 godziny drogi do Szklarskiej Poręby. Tam biuro zawodów w reżimie, odebranie pakietów, ostatnie pytania o trasę i prosto do Jakuszyc. Ostatni tydzień przez zawodami to był czas temperatur powyżej 10 stopni a we Wrocławiu nawet 21, dlatego zaplanowałam start jak najszybciej można. I tu brawa dla organizatorów, którzy w odpowiedzi na prośby zawodników ( w tym moją) zmienili godziny otwarcia biura na wcześniejsze. Dzięki temu wystartowałam przed 9.00  z nadzieją na szybki śnieg. 

Ostatnie przygotowania, założenie numeru startowego na siebie, nart na nogi  i w drogę. I zaczęła się magia. Wszystko co kocham w biegówkach – cisza, las, śnieg, słońce i świetnie przygotowana trasa.
To był mój pierwszy start w zawodach narciarskich i kompletnie nie umiałam oszacować swojego czasu. Plan był prosty - mocno do przodu i zobaczymy.  Profil trasy przewidywał szybki początek, trochę zjazdów a potem dopiero wspinaczkę. Jak zawsze świadomość, że to zawody zadziałała i na pierwszych kilometrach pognałam. Na zjazdach śmigałam w dół bez nadziei na hamowanie a z nadzieją że trasa się wypłaszczy i jakoś zwolnię. No taka strategia. Na szczęście obyło się bez ofiar. Pierwsze 10 km zrobiłam w godzinę. Nie wiem czy to szybko ale w głowie pojawiła się myśl, że może ostatnia nie będę  I jak tylko to pomyślałam to poczułam rosnący pęcherz na nodze. Stopa pracuje inaczej niż w bucie biegowy, mimo przewiązania, poprawienia skarpetki i prób odciążenia tego miejsca ból już pozostał ze mną do końca.


Do Orlego na trasie puściutko. Minęło mnie kilku szybszych narciarzy z pozdrowieniami i życzeniami powodzenia. Na punkcie odżywczym napiłam się herbatki, pożartowałam z wolontariuszkami że upał i ruszyłam dalej. Słońce świeciło, temperatura rosła, śnieg robił się coraz wolniejszy. Tu na trasie było już więcej turystów ale na szczęście moja trasa przy Dziale Izerskim odbijała w bok od tej najbardziej popularne ścieżki do schroniska. Zaczęły się zjazdy z zakrętami. Ja wciąż w trybie gnam do przodu i…. nagle spektakularna wywrotka. Kolana obite, stopy wykręcone, ręce zdarte. No ale na trasie puściutko. Nawet się nie ma komu pożalić.  Oszacowałam straty – na szczęście kości i wszystko całe. Zebrałam się i .. oczywiście ruszyłam dalej. Tu zaczęła się wspinaczka pod górę . Ale to akurat w biegówkach lubię. Równym krokiem, metr za metrem do przodu. Gdy dotarłam na Rozdroże pod Cichą Równia to skończyły się zawody a zaczęła walka o przetrwanie. Pęcherz pękł, na trasie całe bandy turystów, lub początkujących biegaczy. Słońce wysoko grzało mocno a śnieg… jak piasek. Narty nie chciały jechać. Te ostatnie kilometry zmęczyły mnie bardziej niż pierwsze 20km.

 

I nagle po 3 godzinach jak torpeda wpadłam na metę :-) Szczęśliwa, zadowolona i w miarę cała.
Serdecznie polecam start w Biegu Piastów. Super impreza, przygotowanie tras mistrzostwo świata patrząc na temperatury istnie letnie a nie zimowe.

Po pamiątkowych fotkach, pierwsze co to ściągnęłam buty i uwolniłam poharatane nogi. Trzeba się szybko wyleczyć bo już za chwilę kolejny półmaraton. Tradycyjny biegowy .
Stan na dziś 2/19 Jeszcze trochę pracy przede mną #21x21w2021.


Dziękuję że zatrzymaliście się na chwilę na przedmieściach
Dorota