niedziela, 29 kwietnia 2018

Maraton Kraków po raz drugi :-)

Tak zrobiłam to :-)
Drugi raz zmierzyłam się z królewskim dystansem w królewskim Krakowie.
Było gorąco!!
Relacja z mojego pierwszego maratonu w Krakowie tutaj
Każdy maraton jest inny.
To był mój siódmy start na tym dystansie 
i wcale nie czułam się pewniej.
Po przygodach ze zdrowiem podczas ostatniego startu w H2O półmaratonie
miałam lęki i obawy.
Do końca nie wiedziałam czy wystartuje ale wiedziałam że jadę.
Pakiet odebrałam i poczułam atmosferę :-)
To podniecenie i ekscytację.
Obowiązkowy spacer na start/metę 
i ciągle rozważanie - biec - nie biec :-)
Pogoda zapowiadała się dla mnie fatalnie.
Nie lubię biec w upale 
a jeszcze bez treningów w tych temperaturach 
mój organizm bardzo zwalnia.
W Krakowie zapowiadali 25 stopni. 
Maraton w Krakowie zrobiłam rok temu 
i nie musiałam biec pod kątem Korony Maratonów Polskich.
Ale z drugiej strony miałam to wpisane w kalendarz :-)
więc...
decyzja zapadła.
 Biegnę!
Na spokojnie, bez spinki i walki o wynik
A bardziej testowo dla organizmu, 
kontuzjowanej wciąż nogi i towarzysko.
Tak więc stawiliśmy się na linii startu w niedzielny poranek.
Ostatnie chwile w cieniu :-)
Uzbrojone w białe czapki i zapas energii ogłosiłyśmy gotowość!
Ruszyłam zgodnie z założeniami tempem 5:50
To daje szanse na wynik w okolicach 4h 10 min.
Ale to tempo trzeba utrzymać :-)
Początkowo szło dobrze.
Tempo utrzymałam do 12 kilometra bez specjalnego wysiłku.
Humor dopisywał.
Cały czas byłam mocno skoncentrowana i wsłuchana w organizm.
Po 15 km czułam napięcie w kontuzjowanej nodze.
Wiedziałam co się święci.
Idzie skurcz.
Uzupełniałam żelami co tam mogłam i regularnie się nawadniałam.
Zrozumiałam, ze nie ma szans utrzymania tempa.
Szczególnie, że temperatura rosła i zaczynałam czuć skutki tego.
Wykonałam prace w głowie i przypomniałam sobie po co to biegnę.
Przecież nie dla wyniku.
Dla radości ( o ile można o tym mówić przy dystansie maratońskim).
Najtrudniejszy był odcinek na Nową Hutę.
Biegnąc np 23 kilometr w drugą stronę był 36 kilometr.
Och jak ja chciałam mieć już tą pętlę za sobą.
Zaczęły się kłopoty z woda na punktach żywieniowych.
Musiałam stawać i szukać wody.
Nie było już motywacji aby cisnąć.
Jedynie aby dobiec i kontrolować stan nogi.
Tradycyjnie na 40 km nienawidziłam biegać 
i biłam się z sobą myślami -  po co mi to???????????
Potem zobaczyłam Wawel i smoka. Wiedziałam że już blisko:-)
Ostatni wiraż i prosta na metę. 
Przyspieszyłam żeby mieć to za sobą :-)
I jest w końcu meta!!!!!!
Czas ani najlepszy ani najgorszy w moim życiu:-)
Skurcz złapał mnie właściwie na samej mecie 
i dopiero po rozciągnięciu nogi doczłapałam do wolontariuszy z medalami :-)
Radość, że to już koniec :-)
Szczęście, że bez przygód dotarłam do mety!
Satysfakcja że odważyłam się biec .
W tym roku zaplanowałam jeszcze 2 starty - Maraton Wrocław i Maraton Warszawa.
Warszawę pobiegnę bo to ostatni do korony. Nawet jakbym miała przejsć ten dystans :-)
Wrocław - nie jestem pewna na 100%. 
W upale ten bieg nie ma dla mnie sensu 3 tygodnie przed Warszawą.
Ale może będzie padać?

Teraz chwila resetu i przygotowania pod jesienne starty.
Więcej treningów w cieple i słońcu - bo przecież upał nie może być wymówką.

Dziękuję że zatrzymaliście się na chwilę na przedmieściach
Dorota



piątek, 27 kwietnia 2018

Z zielonym zawsze do twarzy

Ach ten nasz salon zmienia się jak kameleon.
To wszystko wina słońca :-)
Bo jak świeci słońce to wszystko się chce
a nawet i więcej!
Na ogrodzie szaleństwo rozkwitu
i w domu też się zazieleniło.
Ostatnio to nie nadążam pokazywać kolejnych odsłon
 i kolorów w salonie. 
Dzisiaj look gdy hiacynty rządziły wnętrzem.
W towarzystwie zieleni. 
Zielony kącik w 100 % zielony:-) 
W kominku ostatnie płomienie.
Liczę na to, że po słonecznej wiośnie nadejdzie upalne lato
i kominek poczeka na swój czas do października. 
Zieleni nie zabrakło też na stole :-) 
Ciekawe jak długo jeszcze wytrzymam z tym zielonym ?
Na ogrodzie pokazują się kolejne kolory.
No i chyba czas wyjść poza salon! 
Obiecuję poprawę.
Nie będę już męczyć zdjęciami z kolejnych wcieleń salonu.

No chyba, że chcecie??? :-)
Po głowie chodzi mi żółty.
Ciekawy ktoś jak ten kolor się u nas zadomowił?

Dziękuję że zatrzymaliście się na chwilę na przedmieściach
Dorota


środa, 25 kwietnia 2018

Śniadaniowa tarta

Dziś kolejna propozycja śniadaniowa:-)
Tarta francuska z jajkami i szpinakiem.
Nietypowe połaczenie jajek i szpinaku na bazie z ciasta francuskiego

Tarta śniadaniowa
Składniki
- 40 g masła
- 1 por, cienko pokrojony
- 1 ząbek czosnku, drobno posiekany
- 3 kiście  szpinaku, przycięte i grubo posiekane
- 150 g fety
- 150 g ricotty
- skórka z 1 cytryny
- po 2 łyżki  grubo posiekanego tymianku i oregano
- paczka ciasta francuskiego
- 100 ml jogurtu naturalnego
- 7 jaj w temperaturze pokojowej
Wykonanie:
Rozgrzej piekarnik do  200 C. Rozpuść pół masła na dużej patelni na średnim ogniu, dodaj por i czosnek i mieszaj od czasu do czasu, aż zacznie się  karmelizować (6-7 minut). Dodaj szpinak i mieszaj do zwiędnięcia (1-2 minuty), przenieś na durszlak, aby odcedzić i przełóż do miski.  Dodaj sery, zioła i skórkę cytrynową, doprawić do smaku, dobrze wymieszać, odłożyć na bok.
Na blaszkę wyłóż papier do pieczenia i rozłóż ciasto zachowując brzegi. Ponakłuwaj ciasto widelcem, przykryj papierem do pieczenia i wysyp kulki ceramiczne lub groch do obciążenia ciasta.
Włóż ciasto do piekarnika i piecz przez 15 min. Następnie delikatnie usuń papier z kulkami i przecz jeszcze 10 min.
W tym czasie w misce ubij maślankę i 3 jajka aby se połączyły, dopraw do smaku, a następnie wleć na mieszankę szpinaku. Wyjmij ciasto z piekarnika. Wyłóż na ciasto mieszankę szinaku i jaj. Łyżką zrób miejsce na wbicie jajek. Wbij jajka  i wstaw do piekarnika. Piecz około 20 min - do ściecia jajek.  Podawaj od razu ;-)

Tarta równie dobrze smakuje na zimno.
Ciekawym dodatkiem jest salsa pomidorowa lub ajvar .
Ja lubię gdy jajka są nie do końca ścięte 
i żółtko cudownie miesza się.

Smacznego!

Dziękuję że zatrzymaliście się na chwilę na przedmieściach
Dorota



środa, 18 kwietnia 2018

Wiosennie

W domu zrobiło się wiosennie :-)
W życiu nie uwierzyłabym, że wprowadzę do wnętrza elementy różu:-)
Ale tak mnie nastroiły śliwki kwitnące przed domem.
Pojawiło się zatem kilka akcentów
i jakoś tak optymistycznie się zrobiło :-)
Nawet Pan Mąż nie kręcił nosem na róż.
Po miesiącach burej i bezśnieżnej zimy
nadszedł czas na radośniejsze kolory.
W jadalni króluje śliwka,
która pięknie rozkwitła.
Kilka dodatkowych gałązek 
w kąciku czytelnika.
Ten krótki czas, gdy wszystko rozkwita
udało się w tym roku złapać
i zatrzymać przez moment.

Dziękuję że zatrzymaliście się na chwilę na przedmieściach
Dorota


piątek, 13 kwietnia 2018

Fortuna kołem się toczy

Cześć 
dzisiaj podzielę się z Wami podsumowaniem ostatnich moich startów.
Dawno tu biegowo nie było
W dwa tygodnie brałam udział w dwóch kompletnie innych półmaratonach.
I skończyły się one zupełnie inaczej.
I oczywiście żaden nie tak jak planowałam :-)))))))))))))))))

 Zacznijmy od początku.
Półmaraton Ślężański.
To nie był mój pierwszy raz na tej trasie
i wiedziałam, że jest to bieg trudny.
Cały sezon zimowy rzetelnie trenowałam
pamiętając o podbiegach.
Charakterystyka tego biegu w skrócie - 10 km pod górę a potem już z górki :-)
Z małym haczykiem ;-)
podbiegi na 17, 18 i 20 km.
Niby małe w porównaniu z drogą na przełęcz Tąpadła
ale .... to końcówka.
Dla chętnych profil trasy tutaj

No ale do rzeczy.
Nie planowałam szaleństwa na tej trasie. Żadne tam życiówki, 
po prostu biec a jak uda się poprawić poprzedni wynik to super.

Przyjechałyśmy odpowiednio wcześnie, pakiet odebrany, toaleta zaliczona,
rozgrzewka zrobiona :-)
Po długich debatach jak się ubrać decyzja dnia podjęta.
Start o 11.00  ale było zimno, mrozik nad ranem 
i resztki śniegu w lesie.
Ale też świadomość, że jak słonce przygrzeje to po zbiegu może być gorąca:-)

Ruszyliśmy!!!!

Biegło mi się dobrze, wiedziałam co mnie czeka więc nie szalałam.
Systematycznie krok za krokiem starałam się utrzymać tempo.
Treningi z podbiegami dały siłę w nogach. 
Pięłam sie w górę.
Gdy dobiegłam na 10 km poniżej godziny
wiedziałam, że będzie dobrze :-)
Moja mina tego nie potwierdza :-)
Potem zbieg w dół. 
W życiu tak szybko nie biegłam :-)
Na 17 kilometrze ( to mój permanentny kryzysowy punkt na tym dystansie)
miałam siłę na podbieg.
Zegarek wskazywał dobre tempo, 
poczułam szansę złamania 2 h :-)
Dałam z siebie wszystko.
Ostatnie 3 km były ciężkie 
ale głowa pracowała. 
Tyle mam już za sobą. 
Pokonałam górę nie zmarnuję tego.
Coraz więcej kibiców na trasie, to już blisko !!!
Puściłam nogi.
Leciały same i ostatni zakręt w kierunku mety.
Banan na twarzy :-)
Jest meta
Spoglądam na zegarek 1:58
patrzę na Endomondo - życiówka poniżej 2 h
Radość!!! 
Zrobiłam to:-)
Szczerzyłam się jak szczerbaty na suchary idąc do auta
i sms z pomiarem czasu
Uwaga 02:00:23 
CO?????
no cóż nie tym razem :-)

Teraz już wiem, że jest to w moim zasięgu złamać 2 h , 
zrobiłam świetny wynik na trudnym biegu.
Będzie dobrze!!!!

Od razu w głowie pojawił się plan.
Za dwa tygodnie H2O półmaraton.
Płaska trasa, wsparcie znajomych,
jestem w ciągu treningowym ;-)
Spróbuję zaatakować 2h.

Przygotowałam się do tego startu z głową.
Pamiętałam o odpowiednim nawadnianiu przez cały tydzień,
dobrej diecie, przesypiałam min 7 godz.
W czwartek ostatni trening,
trudny ale potrzebowałam tego aby w głowie
sobie poukładać że mam to w zasięgu ręki / nóg właściwie.
W piątek jeszcze masaż dla higieny nóg :-)
Sobota spokojna i nadeszła niedziela :-)

I znowu startowa rutyna.
Odebrałam pakiet, spotkałam się z moja biegową przyjaciółką,
toaleta i rozgrzewka.
Ruszyliśmy.
Jedyne czym byłam zaskoczona to pogoda.
Pełne słońce, o 9.00 rano już jakieś 18 stopni i wiatr.
To był mój drugi bieg w krótkim rękawku w tym sezonie
więc nie było czasu na aklimatyzacje do biegania w cieple.
Ale spokojnie tak mają wszyscy.
Pierwsze kilometry z czasem nawet za dobrym ;-)
5 km pod kontrolą
ale czułam potrzebę napicia się.
Dobiegłam do punktu odżywiania a tam pusto.
Wolontariusze nie nadążali.
Ja znowu nie miałam czasu aby czekać,
bo przecież biegnę na życiówkę, złamać 2 h :-)
Na szczęście miałam swoją butelkę bo mam zawsze.
Po 7 km czułam w prawej nodze takie napięcie,
jakby jakaś linka była zbyt napięta.
Ale cisnę dalej.
Jest 10 km to już prawie połowa.
Napiję się:-)
Niestety powtórzyła się sytuacja z 5 km.
Zero gotowych kubków z piciem,
złapałam butelkę napiłam się i polałam całe plecy.
Tak mam często biegam w mokrych ciuchach .
Pomiar czasu na 10 km - 55 min
2 minuty gorzej od życiówki.
Jest dobrze ... jeszcze tylko przetrwać kryzys na 17 km
i nagle
BUM!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Okropny ból w prawym udzie.
Stanęłam.
Zaczęłam rozciągać. nogę mimo okropnego bólu
Popłakałam się z bólu i złości.
Bardziej chyba ze złości.
Wszystko szło i ......
Spróbowałam biec bez szans ;-(
iść z bólem ? po co?
to dopiero 10 km.
Jeśli to poważna kontuzja to mogę sobie zaszkodzić.
Siadłam na trawie.
Zaczęli mnie mijać biegacze.
Wielu znajomych z pytaniami co się dzieje,
co pomóc,
czy wzywać karetkę?
Wielu nieznajomych z troską pytających co się stało.
Dziękuję wszystkim za troskę <3

Podjęłam decyzję o niekontynuowaniu biegu.
Stwierdziłam że nie jestem w stanie dojść do mety
Nie znałam okolicy, do auta daleko
Pozostało czekać na karetkę, która jedzie na zamknięcie trasy.

Dziękuję p.Darkowi , że dzielnie ze mną czekał.
I jeszcze zrobił mi zdjęcie ;)

W karetce spędziłam kolejne 2 godziny jadąc spokojnie za ostatnią zawodniczką.
Telefon się grzał :-)
Wielu znajomych jak dobiegło zaczęło mnie szukać.
To był bieg organizowany przez mój klub,
wiec reakcja  w biurze zawodów też była szybka.

Na metę dotarłam z czasem 3.05 :-)
to na pewno moja życiówka :-)))))))))))))))))))))

Tak zrobiłam sobie selfie w karetce a co?
2 godziny nudów 
coś trzeba było robić :-)

Podsumowując:
Kolejna lekcja dla mnie.
Trudno mi powiedzieć czemu te dwa tak różne starty skończyły się tak inaczej.
Czego zabrakło?
Co mogłam zrobić inaczej?
Czego unikać przy następnym starcie :-)
A że będą następne to jestem pewna.
Jeszcze nie wiem kiedy.
Uraz mięśnia półbłoniastego niby nie jest wielki
Ale za tydzień maraton Kraków.
Biec czy nie biec?
Decyzję pewno podejmę 22.04. rano na rynku krakowskim
Trzymajcie kciuki !!!!!!


Dziękuję że zatrzymaliście się na chwilę na przedmieściach
Dorota