czwartek, 21 października 2021

Rzeźniczek na 10

 

Zawsze z ogromną przyjemnością wracam w Bieszczady.  Te góry mnie przyciągają. Do tego z uwagi na odległość z Wrocławia zawsze start łączę z mini urlopem. Podobnie było w tym roku.

 
Po raz trzeci wystartowałam w Rzeźniczku. Mimo, iż rok temu na mecie czułam niedosyt dystansu i obiecałam sobie że Rzeźniczek już nie. Że wrócę w Bieszczady jak nabiorę odwagi do zmierzenia się z całym Rzeźnikiem. No ale nigdy nie mów nigdy. Gdy w głowie pojawił się pomysł projektu 21x21w2021 a następnie pojawiło się ogłoszenie o starcie zapisów na Rzeźniczka decyzja była szybka i oczywiście tylko na tak.

 W tym roku formuła biegu była podobna do zeszłorocznej już wersji covidowej. Podstawowa zmiana to czas odbywania się festiwalu. Nie jest to jeden weekend jak dawniej a dziewięć dni. To na pewno ogromny wysiłek dla organizatorów biegu i tu wyrazy szacunku za perfekcyjną organizacje, mimo wielu obostrzeń i wymogów sanitarnych. Każdy z zawodników oprócz wyboru dystansu – a jest aż pięć możliwości- wybierał również dzień kiedy chce wystartować. To dało możliwość rozłożenia obecności wszystkich uczestników festiwalu na wiele dni i nie wiązało się z ryzykiem dużych skupisk ludzkich. Takie rozwiązanie ma oczywiście plusy i minusy. Trudniej spotkać znajomych ale nie ma tłoków na trasie. Na dystansie Rzeżniczka zmianą jest również brak punktów odżywczych. Na szczęście na dystansie 28 km jest jeszcze możliwość ogarnięcia tego samodzielnie.

 

Nie od dziś wiadomo, że lubię biegać zimą i w deszczu a nie lubię w upale. No i wykrakałam sobie pogodę na mojego Rzeźniczka. W Bieszczadach deszcz łączy się jeszcze z błotem. Startowałam w niedzielę a w sobotę padało i całą noc padało. Do tego logistyka i inne super ważne sprawy ( o których będzie relacja) spowodowały, że słabo było u mnie ze spaniem i regeneracją przez ostatnie dni przed biegiem. Dlatego też nie do końca wiedziałam jak organizm się zachowa na trasie. No ale było jak było. Pobudka o świcie, klasyczna procedura i rytuały przedstartowe i stawiłam się na odjazd Kolejki Bieszczadzkiej. Niebo było łaskawe i nie padało, temperatura w okolicach 8 stopni. Równo 7:15 ruszyliśmy w kierunku mety. Super było spędzić te kilkadziesiąt minut na rozmowach z biegaczami. Powoli świat wraca do normalności. Z uśmiechami na twarzy dotarliśmy na start. Rozgrzewka, depozyt, fotka i tradycyjnie wystrzałem ogłoszono start.

Te 28km minęło mi bardzo szybko. Gdzieś po godzinie zaczął padać deszcz. Ale na szczęście nie jakaś dramatyczna ulewa ale ciągły, schładzający deszczyk. Na trasie błoto było ale w porównaniu z zeszłoroczną edycją, gdzie zdobyłam już chyba doktorat z błota w tym roku było znośnie. 
Przez pierwsze kilka kilometrów biegłam równo i wsłuchiwałam się w organizm. Wszystko szło dobre, czułam energie i nogi niosły. Pilnowałam nawadniania i odżywiania. Pokonywałam kolejne kilometry zgodnie z planem.  Nie zatrzymałam się nawet na chwilę. Każde podejście równo krok za krokiem parłam w górę. Przystanęłam dopiero na punkcie z wodą gdzie uzupełniłam softflashka. Kolejny odcinek trasy to mijanka z uczestnikami Rzeźnika. Dużo uśmiechu, pozdrowień i krótkich wymian zdań. Potem podejście na Orlik. I znowu krok za krokiem na szczyt. Ale że jak już Orlik? To teraz już z górki i meta?
Tak ale pamiętałam, że to z górki jest mocne. Dałam z siebie jednak wszystko. Zawsze tracę na zbiegach. Mam w głowie hamulec który powoli poprzez treningi i kolejne doświadczenia z zawodów troszkę luzuję. Na tym zbiegu też przesunęłam linię znowu dalej i to mnie cieszy bardzo.

 

Na trasie nie robiłam właściwie zdjęć bo telefon był schowany w woreczku w plecaku. Minęłam na trasie fotografów i nawet wydaje się, że cyknęli fotki. Niestety klątwa trwa – zdjęcia nie ujrzały do dziś światła dziennego.

 Pod koniec zbiegu słychać już było odgłosy mety. Ostatnie metry to odcinek mega błotnisty ale jak co roku organizatorzy mają to przemyślane. Na trasie przebieg przez rzeczkę, gdzie szybka kąpiel zmyła z butów trud kilometrów. I jest meta!!! 10 medal w tym roku w garści!


Czy wrócę w Bieszczady? Nie mówię nie bo zawsze się tu świetnie biega :- Czy coś więcej? Pomyślę po 21 półmaratonie.