Sezon startów w pierwszych dwóch miesiącach roku nie był
obfity w wydarzenia. Szukając alternatywy postanowiłam po raz pierwszy wziąć
udział w zawodach w biegach… narciarskich. Wybór padł na kultową imprezę z
wieloletnią tradycją – Bieg Piastów.
Z uwagi na sytuację pandemiczną również tegoroczny Bieg
Piastów odbył się w zmienionej formule. Bez startu wspólnego, przez trzy
kolejne weekendy ale z pomiarem czasu i medalem. Dla mnie to akurat był plus.
Jako świeżak miałam obawy przed startem w tłumie narciarzy. Tegoroczna edycja
była szansą na spróbowanie swoich sił w komfortowych warunkach.
Zawody w biegach narciarskich swoją atmosferą bardzo przypominają
tą znaną z zawodów biegowych. Dzień startowy rozpoczęłam od pobudki o
nieludzkiej porze, 2 godziny drogi do Szklarskiej Poręby. Tam biuro zawodów w
reżimie, odebranie pakietów, ostatnie pytania o trasę i prosto do Jakuszyc.
Ostatni tydzień przez zawodami to był czas temperatur powyżej 10 stopni a we
Wrocławiu nawet 21, dlatego zaplanowałam start jak najszybciej można. I tu
brawa dla organizatorów, którzy w odpowiedzi na prośby zawodników ( w tym moją)
zmienili godziny otwarcia biura na wcześniejsze. Dzięki temu wystartowałam
przed 9.00
z nadzieją na szybki śnieg.
Ostatnie przygotowania, założenie numeru startowego na
siebie, nart na nogi i w drogę. I
zaczęła się magia. Wszystko co kocham w biegówkach – cisza, las, śnieg, słońce
i świetnie przygotowana trasa.
To był mój pierwszy start w zawodach narciarskich i kompletnie nie umiałam
oszacować swojego czasu. Plan był prosty - mocno do przodu i zobaczymy. Profil trasy przewidywał szybki początek,
trochę zjazdów a potem dopiero wspinaczkę. Jak zawsze świadomość, że to zawody
zadziałała i na pierwszych kilometrach pognałam. Na zjazdach śmigałam w dół bez
nadziei na hamowanie a z nadzieją że trasa się wypłaszczy i jakoś zwolnię. No
taka strategia. Na szczęście obyło się bez ofiar. Pierwsze 10 km zrobiłam w
godzinę. Nie wiem czy to szybko ale w głowie pojawiła się myśl, że może
ostatnia nie będę I jak tylko to pomyślałam
to poczułam rosnący pęcherz na nodze. Stopa pracuje inaczej niż w bucie
biegowy, mimo przewiązania, poprawienia skarpetki i prób odciążenia tego
miejsca ból już pozostał ze mną do końca.
Do Orlego na trasie puściutko. Minęło mnie kilku szybszych narciarzy z pozdrowieniami
i życzeniami powodzenia. Na punkcie odżywczym napiłam się herbatki, pożartowałam
z wolontariuszkami że upał i ruszyłam dalej. Słońce świeciło, temperatura
rosła, śnieg robił się coraz wolniejszy. Tu na trasie było już więcej turystów
ale na szczęście moja trasa przy Dziale Izerskim odbijała w bok od tej
najbardziej popularne ścieżki do schroniska. Zaczęły się zjazdy z zakrętami. Ja
wciąż w trybie gnam do przodu i…. nagle spektakularna wywrotka. Kolana obite,
stopy wykręcone, ręce zdarte. No ale na trasie puściutko. Nawet się nie ma komu
pożalić. Oszacowałam straty – na
szczęście kości i wszystko całe. Zebrałam się i .. oczywiście ruszyłam dalej.
Tu zaczęła się wspinaczka pod górę . Ale to akurat w biegówkach lubię. Równym
krokiem, metr za metrem do przodu. Gdy dotarłam na Rozdroże pod Cichą Równia to
skończyły się zawody a zaczęła walka o przetrwanie. Pęcherz pękł, na trasie
całe bandy turystów, lub początkujących biegaczy. Słońce wysoko grzało mocno a
śnieg… jak piasek. Narty nie chciały jechać. Te ostatnie kilometry zmęczyły
mnie bardziej niż pierwsze 20km.
I nagle po 3
godzinach jak torpeda wpadłam na metę :-) Szczęśliwa, zadowolona i w miarę
cała.
Serdecznie polecam start w Biegu Piastów. Super impreza, przygotowanie tras mistrzostwo
świata patrząc na temperatury istnie letnie a nie zimowe.
Po pamiątkowych fotkach, pierwsze co to ściągnęłam buty i
uwolniłam poharatane nogi. Trzeba się szybko wyleczyć bo już za chwilę kolejny
półmaraton. Tradycyjny biegowy .
Stan na dziś 2/19 Jeszcze trochę pracy przede mną #21x21w2021.
Dziękuję że zatrzymaliście się na chwilę na przedmieściach
Dorota