Tak zrobiłam to :-)
Drugi raz zmierzyłam się z królewskim dystansem w królewskim Krakowie.
Było gorąco!!
Relacja z mojego pierwszego maratonu w Krakowie tutaj
Każdy maraton jest inny.
To był mój siódmy start na tym dystansie
i wcale nie czułam się pewniej.
Po przygodach ze zdrowiem podczas ostatniego startu w H2O półmaratonie
miałam lęki i obawy.
Do końca nie wiedziałam czy wystartuje ale wiedziałam że jadę.
Pakiet odebrałam i poczułam atmosferę :-)
To podniecenie i ekscytację.
Obowiązkowy spacer na start/metę
i ciągle rozważanie - biec - nie biec :-)
Pogoda zapowiadała się dla mnie fatalnie.
Nie lubię biec w upale
a jeszcze bez treningów w tych temperaturach
mój organizm bardzo zwalnia.
W Krakowie zapowiadali 25 stopni.
Maraton w Krakowie zrobiłam rok temu
i nie musiałam biec pod kątem Korony Maratonów Polskich.
Ale z drugiej strony miałam to wpisane w kalendarz :-)
więc...
decyzja zapadła.
Biegnę!
Na spokojnie, bez spinki i walki o wynik
A bardziej testowo dla organizmu,
kontuzjowanej wciąż nogi i towarzysko.
Tak więc stawiliśmy się na linii startu w niedzielny poranek.
Ostatnie chwile w cieniu :-)
Uzbrojone w białe czapki i zapas energii ogłosiłyśmy gotowość!
Ruszyłam zgodnie z założeniami tempem 5:50
To daje szanse na wynik w okolicach 4h 10 min.
Ale to tempo trzeba utrzymać :-)
Początkowo szło dobrze.
Tempo utrzymałam do 12 kilometra bez specjalnego wysiłku.
Humor dopisywał.
Cały czas byłam mocno skoncentrowana i wsłuchana w organizm.
Po 15 km czułam napięcie w kontuzjowanej nodze.
Wiedziałam co się święci.
Idzie skurcz.
Uzupełniałam żelami co tam mogłam i regularnie się nawadniałam.
Zrozumiałam, ze nie ma szans utrzymania tempa.
Szczególnie, że temperatura rosła i zaczynałam czuć skutki tego.
Wykonałam prace w głowie i przypomniałam sobie po co to biegnę.
Przecież nie dla wyniku.
Dla radości ( o ile można o tym mówić przy dystansie maratońskim).
Najtrudniejszy był odcinek na Nową Hutę.
Biegnąc np 23 kilometr w drugą stronę był 36 kilometr.
Och jak ja chciałam mieć już tą pętlę za sobą.
Zaczęły się kłopoty z woda na punktach żywieniowych.
Musiałam stawać i szukać wody.
Nie było już motywacji aby cisnąć.
Jedynie aby dobiec i kontrolować stan nogi.
Tradycyjnie na 40 km nienawidziłam biegać
i biłam się z sobą myślami - po co mi to???????????
Potem zobaczyłam Wawel i smoka. Wiedziałam że już blisko:-)
Ostatni wiraż i prosta na metę.
Przyspieszyłam żeby mieć to za sobą :-)
I jest w końcu meta!!!!!!
Czas ani najlepszy ani najgorszy w moim życiu:-)
Skurcz złapał mnie właściwie na samej mecie
i dopiero po rozciągnięciu nogi doczłapałam do wolontariuszy z medalami :-)
Radość, że to już koniec :-)
Szczęście, że bez przygód dotarłam do mety!
Satysfakcja że odważyłam się biec .
W tym roku zaplanowałam jeszcze 2 starty - Maraton Wrocław i Maraton Warszawa.
Warszawę pobiegnę bo to ostatni do korony. Nawet jakbym miała przejsć ten dystans :-)
Wrocław - nie jestem pewna na 100%.
W upale ten bieg nie ma dla mnie sensu 3 tygodnie przed Warszawą.
Ale może będzie padać?
Teraz chwila resetu i przygotowania pod jesienne starty.
Więcej treningów w cieple i słońcu - bo przecież upał nie może być wymówką.
Dziękuję że zatrzymaliście się na chwilę na przedmieściach
Dorota
Dorota