Ach co to był za bieg :-)
Ale zacznijmy od początku...
Zgodnie z zaleceniami ostatni trening zrobiłam we wtorek
i przepadłam w podróż służbową.
Czyli zarwane noce, słaba dieta i non stop na nogach w szpileczkach.
Do domu wróciłam w piątek a właściwie w sobotę bo około 2 w nocy.
Rano ogarnęłam dom i dzieci
czyli zrobiłam zakupy na dłuuuugi weekend, przygotowałam obiad,
wyrzuciłam z walizki szpilki a wsadziłam buty do biegania.
O 11.30 ruszyliśmy w drogę
wesoła ekipa w niezłej obstawie.
A na A4 oczywiście godzinny korek, potem objazdami uciekałam
przed kolejnym
i dojechaliśmy do biura zawodów.
Pakiet w garści :-) czas na fotkę.
No tym razem udało się z elitą maratonu :-)
Potem kwatera, sprawdziłyśmy gdzie start a gdzie meta i oczywiście makaron.
Wieczorem niekończące się debaty jak się ubrać ;-)
każda prognoza pogody inaczej :-)
Od czwartej rano nie mogłam spać i przewracałam się z boku na bok.
Potem śniadanko i optymistyczna decyzja co do ubioru :-)
Lans musi być :-))
Ruszyłyśmy na start. Po 15 minutach w deszczu zawróciłyśmy na kwatery
i pędem 10 min do startu zmieniłyśmy strój.
Potem biegiem do swojej strefy startowej :-)
Rozgrzewka była gratis.
Gotowe na starcie i w drogę :-)
Temperatura do biegu idealna.
Bardzo lubię biegać w deszczu
i mam dobre wspomnienia z takich startów.
Starałam się trzymać peacemakerów na 4:15.
Klasycznie na początku ich przegoniłam bo za wolno
a potem oni dogonili mnie:)
Pierwsze 21 km w dobrym założonym tempie
i zajęło mi to 2:04.
Wiedziałam że jest dobrze i nawet dublujący mnie Kenijczyk
dodał powera. On skręcił w prawo na metę
ja w lewo na drugą pętlę.
Kolejne kilometry mijałam,
w dobrej fizycznej i psychicznej kondycji.
Punkty karmienia i wodopoje w odpowiedniej ilości,
wolontariusze uśmiechnięci i bardzo pomocni
a kibiców masa mimo deszczu.
Czułam się dobrze,
kontrolowałam bieg i tempo.
Wiedziałam, że jak nic senie wydarzy to będzie dobry bieg.
Na 41 km humor dopisywał,
inaczej niż na Maratonie Dębno,
Do tego wspaniali kibice krzyczący ile jeszcze metrów
i groźne spoglądający smok wawelski ;-)
Spoglądałam na zegarek
i wiedziałam że są
szanse złamać 4:30
A tu złapany moment, gdy zobaczyłam zegar na mecie
poniżej 4:30.
Szczerzę się jak szczerbaty na suchary :-))))))
Na ostatnich metrach dostałam turbo przyspieszenia:-)
I w końcu jest upragniona meta!!!!!!
Radość, ulga i ciekawość...
na ile ten maraton?
4:28 na wyświetlaczu przy mecie
zegarek 4:22,
i wreszcie sms 4:21:56!!!!!!!
Dla mnie mega :-)
Wynik poprawiony o 10 minut !!
I choć biegi są różne i nie wynik jest najważniejszy
a każdy pojedynczy pokonany kilometr,
to Kraków będę wspominać bardzo mile.
Piękna trasa, cudna pogoda na życiówki,
świetna organizacja i kibice!
A że apetyt rośnie w miarę jedzenia
to czas rozpocząć przygotowania do Wrocławia i Poznania !!!
Dziękuję że zatrzymaliście się na chwilę na przedmieściachDorota