poniedziałek, 5 lutego 2018

Pierwszy zagraniczny start

Witam wszystkich serdecznie:-)
Tak zrobiłam to !
Tego się nie leczy :-)
ale od jakiegoś czasu kiełkowała mi w głowie ta myśl.
Ale nie żeby od razu ustawiać wszystko pod zawody .
Aż tak to nie
ale.....
gdy zarezerwowaliśmy ferie i znane było miejsce i czas
 to zaczęłam szukać:-)
I tu pojawiły się schody ;-(
Po pierwsze po angielsku to są strony półmaratonów i maratonów
i akurat w tym terminie żadnych nie było.
Pozostałe biegi lokalne były po portugalsku.
Po drugie gdy znalazłam już stronę z jakimś kalendarium
to nazwy miejscowości niewiele mi mówiły.
Tak wiec tłumacz i mapa okazały się tu bezcenne.

Gdy wybrałam imprezę, czas i miejsce 
reszta poszła już sprawnie.
I tak dotarliśmy do Lizbony:-)
Dzień przed startem trzeba było odebrać pakiet.
Tak pokierowałam rodzinnym zwiedzaniem,
że gdy rodzinka wcinała obiad ja śmignęłam metrem po numer startowy.
I tu uwaga! jeśli ktoś narzeka na polskie pakiety 
to tam dostałam koszulkę i numer do ręki.
Nawet reklamówki nie było o jakiś dodatkowych gadżetach nie wspominając.
Uprzejmy Pan po angielsku wytłumaczył mi co i jak 
( bo start był w kompletnie innym miejscu niż biuro)
i pozostało juz tylko poszukać makaronu na kolacje .
Rano normalna odprawa przed zawodami
i w metro.
A tam co stacja pojawiało się coraz więcej osób w biegowych butach.
Potem to już zastosowałam metodę idź za tłumem :-)
i dotarliśmy na start.
A tam cała procedura jak u nas :-)
Depozyt i kolejka do toitoi!! 
No była jeszcze prasa i telewizja  
Rozgrzewki wspólnej nie było,
więc każdy we własnym zakresie.
Potem już strefa startu i obowiązkowe selfie. 
Punktualnie o 10.00 ruszyliśmy na 10 km ulicami Lizbony. 
Trasa w dużej mierze po miasteczku uniwersyteckim.
Przewyższeń jakiś ogromnych nie było
a tego się obawiałam. 
 Całe zawody niczym poza tym nie różniły się od naszych polskich imprez.
Po prostu po przekroczeniu linii startu 
gnasz do przodu aby jak najszybciej dobiec do mety :-)
Ot cała filozofia.
Bieg był pod hasłem sympatyków klubów piłkarskich.
Ja biegłam jako sympatyk Maratonu Wrocław :-) 
w odpowiedniej koszulce. 
No i w końcu meta i chwała :-) 
A na mecie niespodzianka bo medali nie dawali.
Podobno to norma za granicą, że medale tylko za półmaratony i maratony.
Tylko u nas taka rozpusta , że medal na każdej mecie.
No cóż biegamy dla radochy.
Dali wodę i batona ;-)
Potem już pamiątkowe zdjęcie na podium.
Aaaaaaa bo zapomniałam dodać, że byłam pierwsza!!!!
w kategorii Polek :-) 
I zdjęcie ze zwycięzcą biegu.
Skromny chłopak, którego pytałam o drogę w metrze:-)
okazał się nie do pobicia.

Kompletnie nie wiem czemu się tak stresowałam.
Właściwie oprócz kłopotów ze znalezieniem biegu
reszta poszła sprawnie.

No to teraz czas na kolejny krok 
czyli najpierw wybór biegu
a potem układanie pod to urlopu
ale ciiiiii bo jeszcze się mąż zorientuje :-)))))))))))))))

Dziękuję że zatrzymaliście się na chwilę na przedmieściach
Dorota


12 komentarzy:

  1. Dorota, jak ja Cie podziwiam.
    kurcze jak nie wpadniesz na zlot, to po mapie i tłumaczach - znajdę Cię. hehe
    Gratulacje, najważniejsze, to spełniać własne marzenia.
    A mąż ciiiii pewnie i tak dumny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluje:)Widac ze jest moc:)

    OdpowiedzUsuń
  3. No no :)
    Gratuluję.
    Świetna sprawa.
    Pozdrawiam.
    Miłego dnia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dla chcącego nic trudnego, a dla Dorotki to w ogóle pikuś:)
    Świetna przygoda! U nas mój mąż wybiera miejsce na wakacje pod trasy rowerowe, haha! trochę trwało zanim się zorientowałam, że to nie przypadek:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Podziwiam i gratuluję wytrwałosci.:))

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękuję za odwiedziny.
Z przyjemnością poznam Twoją opinie, uwagi, komentarze
Pozdrawiam