Po prawie miesięcznej przerwie i kolejnych odwołanych zawodach pojawiła się szansa, że tym razem wszystko dojdzie do skutków. Wiadomo w Mieście Cudów czyli Bardzie Śląskim wszystko jest możliwe.
W przyjaznej i radosnej atmosferze, w mroźny sobotni poranek,
odebrałam pakiet. Dzięki super organizacji, każdy zawodnik miał wskazany czas
na odebranie pakietu. Bez kolejek i ścisku,
w reżimie sanitarnym wszyscy mieli szansę pobrać swój numer startowy.
Również start poszczególnych dystansów odbywał się w 25 osobowych falach. Ja wystartowałam w
pierwszej grupie.
Profil trasy jasny – 10 km pod górę a potem to już z górki.
Góry Bardzkie okazały się idealnym miejscem do biegania. Podbiegi szerokimi
drogami leśnymi o średnim nachyleniu, beż trudności technicznych. Do tego
dobrze oznakowana trasa, przebijające się przez chmury słoneczko i temperatura
ok 10 stopni. No wprost idealnie. Organizator przygotował 3 punkty odżywcze na
dystansie półmaratońskim. Wszystko co biegacz potrzebuje 😊
Zmagania zgodnie z
profilem rozpoczęły się nieustannym i ciągłym podbiegiem. Nie przepadam za taką
trasą. Wolę podchodzić pod ostre wzniesienia i zbiegać w dół. A tu niby nie
ostro w górę ale wciąż metr za metrem wyżej. Mimo mojej zasady, że pod górę nie
biegam – podczas tego startu spróbowałam zawalczyć. Wolno ale z zawziętością
pięłam się w górę odliczając kolejne kilometry.
I nie wiadomo kiedy, nagle się rozejrzałam i byłam już na
górze. Był czas na chwilkę poobcowania z przyrodą i widokami, tym bardziej, że
zza chmur wyszło słoneczko i widoczność też uległa poprawie.
Kolejne kilometry minęły błyskawicznie. Właściwie ciągły zbieg, z krótkimi płaskimi odcinkami. Cały ten odcinek przebiegłam wspólnie z poznanym na trasie biegaczem, który skutecznie mnie zagadywał. I w ten sposób, nagle, zupełnie niespodziewanie pojawiła się meta.
Dziękuję że zatrzymaliście się na chwilę na przedmieściach
Dorota